Książki

środa, 26 lutego 2014

Hobbit czyli idziemy do kina na ekranizację książki


Zaplątał mi się w postach roboczych tekst dotyczący Hobbita. Nie wiem, czy jeszcze jest grany w kinach (prawdopodobnie nie), ale co mi tam J Jeśli chcecie się dowiedzieć, jakie odczucia miałam co do tego filmu, to zapraszam do dalszej lektury.
 
 


 
Do kin wszedł „Hobbit: Pustkowie Smauga”. Nie mam wątpliwości, na pewno obejrzę film na dużym ekranie. Najchętniej w IMAX – w końcu jak szaleć, to z przytupem. Tylko przeczekam największe tłumy. To właśnie na pierwszym filmie „Władca pierścieni” oglądałam seans ze schodków, ponieważ sprzedano więcej biletów, niż było miejsc na widowni. Od tego czasu jak ognia unikam pokazów przedpremierowych, premier i pierwszych weekendów. A przy okazji mam mniejsze szanse na wątpliwą przyjemność trafienia na publiczność, która koniecznie musi chruptać popcorn i siorbać colę. Ludzie, film trwa max. 3 godziny!!! Czy naprawdę nie można obejrzeć go bez jedzenia i picia? Zjeść przed seansem, a na salę zabrać wodę? Ewentualnie zachowywać się kulturalnie i nie wydawać przy jedzeniu mlaskających odgłosów? Wiem, żądam za wiele. W końcu do kina człowiek idzie się zrelaksować, więc może zachowywać się swobodnie. Co z tego, że niekulturalnie.
 
Trochę szkoda, że nie ma możliwości ponownego nakręcenia „Władcy pierścieni”. Ta dekada pomiędzy filmami to ogromy skok w technologii. Teraz rzuca się to w oczy tak, jak różnica pomiędzy King Kongiem z 1933 roku a 2005. A poza tym, gdybym mogła mieć choć malutki wpływ na scenariusz, wpłynęłabym na bardziej ‘tolkienowski’ obraz kilku bohaterów (do dnia dzisiejszego nie mogę przeżyć, co Jackson & Co zrobili z Faramirem – kto zatwierdził coś takiego?).
 
 
Początkowo pukałam się w głowę, gdy ukazały się pierwsze informacje, że Hobbit będzie podzielony na dwa filmy (potem zwiększono liczbę do trzech). W końcu to taka cienka książeczka, na dodatek mocno bajkowa. Byłam też ciekawa, co Jackson zrobi z elfami, które w WP były poważne, a w Hobbicie - tańczyły i śpiewały bezsensowne pioseneczki. Na dodatek Tolkien określił ich zachowanie mianem lekkiego bzika:
 
„ (…) W tej samej chwili wśród drzew wybuchnął śpiew podobny do kaskady śmiechu:
 
O! co tu robicie
I dokąd spieszycie?
Koń zgubił podkowę,
Rzeka rwie parowem!
Tra-la-li tra-lo-le
 
(…)
 
Tak śmiali się i śpiewali mieszkańcy tego lasu. Nic mądrego, powiecie zapewne.
Ale ich by to nie wzruszyło, śmialiby się jeszcze głośniej, gdybyście im to powiedzieli.
Bo to były oczywiście elfy.
(…) Nawet tak rozsądne krasnoludy jak Thorin i jego kompania uważały, że elfy mają lekkiego bzika”
 
 
Filmu streszczać nie będę. Jeśli ktoś jest ciekawy fabuły – polecam zapoznać się z książką. Czytanie zajmie maksymalnie dwa wieczory.
Na temat ekranizacji powiem coś, co zapewne oburzy fanów Tolkiena. Hobbit cz. 1/3 w wersji Jacksona przypadł mi o wiele bardziej do gustu, niż książka. I z niecierpliwością czekam na wizytę w kinie, a następnie na przyszłoroczną, ostatnią część trylogii.
 
 
Edit 26.02.2014
Przyznaje, że część II Hobbita zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Chyba nawet lepsze, niż pierwszy film. Teraz czekam do grudnia na część III, a w ramach pocieszenia oglądam vlogi z planu filmowego, przy okazji ćwicząc rozumienie j.angielskiego ze słuchu. Dwa w jednym J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz