Zaplątał
mi się w postach roboczych tekst dotyczący Hobbita. Nie wiem, czy jeszcze jest grany
w kinach (prawdopodobnie nie), ale co mi tam J Jeśli chcecie się dowiedzieć,
jakie odczucia miałam co do tego filmu, to zapraszam do dalszej lektury.
Do
kin wszedł „Hobbit: Pustkowie Smauga”. Nie mam wątpliwości, na pewno obejrzę
film na dużym ekranie. Najchętniej w IMAX – w końcu jak szaleć, to z przytupem.
Tylko przeczekam największe tłumy. To właśnie na pierwszym filmie „Władca
pierścieni” oglądałam seans ze schodków, ponieważ sprzedano więcej biletów, niż
było miejsc na widowni. Od tego czasu jak ognia unikam pokazów
przedpremierowych, premier i pierwszych weekendów. A przy okazji mam mniejsze
szanse na wątpliwą przyjemność trafienia na publiczność, która koniecznie musi
chruptać popcorn i siorbać colę. Ludzie, film trwa max. 3 godziny!!! Czy
naprawdę nie można obejrzeć go bez jedzenia i picia? Zjeść przed seansem, a na
salę zabrać wodę? Ewentualnie zachowywać się kulturalnie i nie wydawać przy
jedzeniu mlaskających odgłosów? Wiem, żądam za wiele. W końcu do kina człowiek
idzie się zrelaksować, więc może zachowywać się swobodnie. Co z tego, że
niekulturalnie.
Trochę
szkoda, że nie ma możliwości ponownego nakręcenia „Władcy pierścieni”. Ta
dekada pomiędzy filmami to ogromy skok w technologii. Teraz rzuca się to w oczy
tak, jak różnica pomiędzy King Kongiem z 1933 roku a 2005. A poza tym, gdybym
mogła mieć choć malutki wpływ na scenariusz, wpłynęłabym na bardziej
‘tolkienowski’ obraz kilku bohaterów (do dnia dzisiejszego nie mogę przeżyć, co
Jackson & Co zrobili z Faramirem – kto zatwierdził coś takiego?).
Początkowo
pukałam się w głowę, gdy ukazały się pierwsze informacje, że Hobbit będzie podzielony
na dwa filmy (potem zwiększono liczbę do trzech). W końcu to taka cienka
książeczka, na dodatek mocno bajkowa. Byłam też ciekawa, co Jackson zrobi z
elfami, które w WP były poważne, a w Hobbicie - tańczyły i śpiewały bezsensowne
pioseneczki. Na dodatek Tolkien określił ich zachowanie mianem lekkiego bzika:
„
(…) W tej samej chwili wśród drzew wybuchnął śpiew podobny do kaskady śmiechu:
O!
co tu robicie
I
dokąd spieszycie?
Koń
zgubił podkowę,
Rzeka
rwie parowem!
Tra-la-li
tra-lo-le
(…)
Tak
śmiali się i śpiewali mieszkańcy tego lasu. Nic mądrego, powiecie zapewne.
Ale
ich by to nie wzruszyło, śmialiby się jeszcze głośniej, gdybyście im to
powiedzieli.
Bo
to były oczywiście elfy.
(…)
Nawet tak rozsądne krasnoludy jak Thorin i jego kompania uważały, że elfy mają lekkiego bzika”
Filmu
streszczać nie będę. Jeśli ktoś jest ciekawy fabuły – polecam zapoznać się z książką.
Czytanie zajmie maksymalnie dwa wieczory.
Na
temat ekranizacji powiem coś, co zapewne oburzy fanów Tolkiena. Hobbit cz. 1/3 w
wersji Jacksona przypadł mi o wiele bardziej do gustu, niż książka. I z
niecierpliwością czekam na wizytę w kinie, a następnie na przyszłoroczną,
ostatnią część trylogii.
Edit
26.02.2014
Przyznaje,
że część II Hobbita zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Chyba nawet lepsze,
niż pierwszy film. Teraz czekam do grudnia na część III, a w ramach pocieszenia
oglądam vlogi z planu filmowego, przy okazji ćwicząc rozumienie j.angielskiego ze
słuchu. Dwa w jednym J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz