Minęły prawie 2 lata od wpisu dotyczącego mojej walki o gładką cerę. Nie
mam w tej chwili weny na rozpisywanie się, ale podsumowując tamten wpis w kilku
słowach - plan się nie sprawdził:
1. przez najbliższe 1,5
tygodnia (czyli urlop) zapominam o czymś takim, jak makijaż - od tego czasu umalowałam
się może 5 razy
2. skupiam się na
oczyszczaniu i nawilżaniu cery - średnio wyszło, choć kupując kosmetyki,
nadal zwracam uwagę na ich funkcje nawilżające
3. 3 razy dziennie używam
toniku - tia.... kto
ma na to czas?
4. regularnie 2 lub 3 x w
tygodniu stosuję maseczki i peelingi - ekh... pomińmy ten punkt milczeniem
;)
5. nie dotykam twarzy
(czyli nie podpieram brody na dłoni podczas czytania czy oglądania filmów itp.)
i nie drapię żadnych skórek (!!!) - z tym bywa różnie i nie mam przekonania,
czy ma bezpośredni wpływ na moją cerę
Miesiąc po tym wpisie trafiłam do rewelacyjnej Pani doktor endokrynolog,
która poza modyfikacją sposobu leczenia tarczycy, zaproponowała mi też
rewolucję w sposobie odżywiania. Zastosowałam się do jej zaleceń w 100%. W
efekcie w ciągu pierwszych 4 tygodni schudłam 10 kg (rzecz nie do pomyślenia
przy niedoczynności tarczycy), a łącznie w pół roku 25 kg. Jestem przekonana,
że dieta, którą zastosowałam, miała bezpośredni wpływ także na cerę. Tak więc
zminimalizowanie spożywania
- glutenu
- laktozy
- cukrów
(wszelkich, także słodzików)
sprawiło, że znowu mogłam się cieszyć promienną i gładką cerą.
Dodatkowo zasmakowałam w herbatce pokrzywowej :) Włosy też ją polubiły.
Od kilku miesięcy nie jestem już tak radykalna w diecie i widzę, że ma to
bezpośredni wpływ na wygląd skóry (na samopoczucie także). To daje nową
motywację do powrotu do 'czystego' jedzenia. Może trochę dziwnego (co
wielokrotnie usłyszałam), ale jeśli czułam się dobrze, miałam dobre wyniki
badań, a samopoczucie i wygląd tylko to potwierdzały, to nie mam więcej pytań i
wątpliwości.